niedziela, 31 grudnia 2017

Podsumowanie 2017

Koniec roku coraz bliżej.

Jaki był dla mnie rok 2017?

Na pewno obfitował w różne wydarzenia w moim życiu, te pozytywne i te mniej przyjemne.

I kwartał (styczeń - marzec)

W tym czasie już dawno mieliśmy powysyłane zaproszenia na nasz ślub. W sumie to w nowym roku tak naprawdę już większość z tych bardzo istotnych spraw mieliśmy pozałatwiane, jak sala, nocleg, kapela, menu.
W pracy jedna z koleżanek zaszła w ciążę więc znów rozpoczął się etap poszukiwań nowej osoby na recepcję.

II kwartał (kwiecień - czerwiec) 

W kwietniu pojechaliśmy do USC pozałatwiać wszystko już na spokojnie. Podpisać papiery i uiścić opłatę za nasz ślub. W maju udałam się z pierwszą wizytą do nowego lekarza ginekologa - endokrynologa, który przyjeżdża do nas dwa razy w tygodniu z Trójmiasta. Pamiętam, że wizytę miałam w naszą rocznicę, jak zaczęliśmy być ze sobą. Wyszłam z gabinetu totalnie skołowana. Bo jak się okazało, że byłam źle zdiagnozowana, dostałam skierowanie na biopsję tarczycy do Gdyni. Polecił mi tak swojego lekarza. Dostałam nowe leki na prolaktynę, które mi ją w miesiąc maksymalnie w półtora miesiąca uregulowały. I pomyśleć, że leczyłam się na nią prawie 7 lat... a wystarczyła jedna wizyta u lekarza, nowe prochy i proszę.
Wyniki z biopsji przyszły pozytywne.
W pracy moja dobra koleżanka zaszła w ciążę i poszła na zwolnienie i zaś kolejny proces poszukiwań rozpoczął się w pracy nowego pracownika.

III kwartał (lipiec - wrzesień) 

W lipcu zaszłam w ciążę. Och jaka była moja radość, kiedy na teście ciążowym zobaczyłam dwie wyraźne kreski a potem wyniki bety (z krwi) tylko potwierdził, że jestem. Niestety zaczęłam plamić/krwawić do swojego lekarza nie mogłam się dostać (do dziś będę sobie pluła w brodę, że trzeba było jechać bez umawiania), załatwiłam sobie wizytę u innego ginekologa. Stwierdził, że nie widzi źródła krwawienia, prawdopodobnie do przez zagnieżdżanie się zarodka w macicy. Leków mi żadnych nie przepisze, bo nie może stwierdzić czy ciąża jest żywa (pomimo, że pęcherzyk ciążowy było widać, więc stwierdzono ciążę), zwolnienia lekarskiego nie dostałam. Do swojego lekarza miałam dopiero na wtorek umówioną wizytę. Kazał mi potem powtórzyć betę, jak rośnie to jest wszystko w porządku, jak maleje to wiadomo, jest coś źle. Betę powtórzyłam i widziałam jak z wysokiego wyniku robi mi się coraz mniejszy. Do swojego lekarza niestety musiałam przenieść wizytę z wtorku na czwartek, bo byłam we wtorek w pracy i nie miałabym fizycznej możliwości pójść do niego. Kiedy nadszedł ten dzień wizyty u mojego gin czułam, że dobrych wiadomości nie usłyszymy z Lubym. Ciąża okazała się martwa. Zarodek się nie rozwinął, był pusty pęcherzyk ciążowy, czekaliśmy na samoistne poronienie, które nastąpiło dzień po wizycie a dwa dni przed moimi urodzinami. Czułam jak mi się zawala świat. Jak w jednej chwili odbierane mi jest szczęście, moje jedno największych marzeń...bycie mamą. We wtorek zaraz udałam się do lekarza z prośbą o zwolnienie lekarskie, bo nie byłam w stanie psychicznym pracować. Dostałam na trzy tygodnie, gdzie dochodziłam do siebie.

W tym czasie także wiedzieliśmy już kto będzie na naszym weselu a kto nie. Zamówiłam sobie sukienkę przez internet, którą tylko musiałam delikatnie przerobić. Zamówiliśmy winietki i jeszcze resztę pozostałych pierdół na wesele. Więc poniekąd moje myśli były skupione na dopinaniu ostatnich szczegółów dotyczących wesela.

We wrześniu był Nasz Wielki Dzień. Było cudownie. Na samo wspomnienie aż w oku łezka się kręci i uśmiech pojawia się na twarzy. Nie zapomniany dzień. Goście byli bardzo zadowoleni. Miejsce im się bardzo podobało. Obsługa spisała się na medal. Jedzenie było wyśmienite. Na pewno kiedyś zorganizujemy tam swoją rocznicę ślubu.

Potem udaliśmy się do Przemyśla. Na kolejne wesele, mojej Przyjaciółki Kei :-)
Mąż sobie spodnie popruł, kostkę skręcił. Także wesele udane i również niezapomniane. Poznaliśmy nowych ludzi.

IV kwartał (październik - grudzień) 

Ponownie staraliśmy z Mężem o dziecko. Prolaktyna mi wzrosła więc znów wróciłam do leczenia. Na cukrzycę zaczęłam brać tabletki.

W listopadzie w sumie to na sam koniec listopada poszłam z wizytą do mojego ginekologa, bo sam powiedział, że jak to października nie zajdę w ciążę to mam się zjawić. Zbadał mnie dokładnie. Wszystko, usg piersi, tarczycy, cytologia. Przepisał kwas foliowy, witaminy jakie mam brać. No i znów musiałam jechać na biopsję.

Grudzień...oj grudzień to moim zdaniem najbardziej emocjonujący miesiąc w ciągu całego roku.
Dlaczego?
Mąż spełnił swoje marzenie i kupił auto. Jadąc na biopsję to w drodze powrotnej popsuło nam się auto i wracaliśmy lawetą. W połowie grudnia dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Od razu udałam się z tym do swojego lekarza bez umawiania. Przyszłam powiedziałam, że pan doktor kazał mi się zjawić jak tylko dowiem się, że jestem w ciąży (co było prawdą). Zapisała mnie, żebym przyszła o 17 tego samego dnia. Więc pojechaliśmy do Męża Mamy. Wróciliśmy potem z powrotem do lekarza. Jak się okazało, potwierdził tylko to, że jestem w ciąży i od razu przepisał mi leki (nie jak tamten lekarz, pomimo, że też tylko pęcherzyk ciążowy było widać) no i dostałam zwolnienie. Także prezent na święta idealny :-)

Po świętach mieliśmy kolejną wizytę, na której zobaczyliśmy jak nasza Fasolka rośnie. Widzieliśmy już jak bije serduszko. Kolejna wizyta w styczniu w połowie miesiąca :-)

Jestem szczęśliwa, że doczekałam się ponownie tego momentu bycia mamą :-)

Maargaret


czwartek, 16 listopada 2017

Przyjaźń na wagę złota !

"Prawdziwa przyjaźń opiera się na zaufaniu. Przyjaciel zawsze cię wysłucha i będzie cię wspierać w najgorszych momentach w twoim życiu" -  cytat zaczerpnięty z internetu 

Kubek kawy zrobiony można zacząć pisać. Dzisiaj postanowiłam poruszyć temat przyjaźni. Do napisania tego postu skłoniła mnie sytuacja jaka miała miejsce w naszym życiu, a bardziej to w życiu Męża.

W dzisiejszych czasach ciężko znaleźć prawdziwego przyjaciela, na którym człowiek mógłby polegać, któremu mógłby zaufać i mieć w nim pełne wsparcie. Nie raz wydaje nam się, że znaleźliśmy taką osobę, a w rzeczywistości okazuje się, że wykorzystał/ła on/ona naszą znajomość do własnych celów. Są też i tacy co idą na ilość, wolą mieć mega dużo przyjaciół, tylko pytanie czy aby na pewno są oni prawdziwymi przyjaciółmi, wartych ich tak nazywania?

Obecnie w moim życiu są cztery ważne osoby, które śmiało mogę nazwać moimi Przyjaciółmi przed duże "P". Na pierwszym miejscu jest mój Mąż. W końcu nasz związek opiera się nie tylko na wspólnym zaufaniu, ale i przyjaźni, bo w ciężkich chwilach wiem, że mogę liczyć na Jego wsparcie i pomoc. Nie jest On tylko moim życiowym partnerem, ale i Przyjacielem, na którego mogę liczyć. W końcu miłość buduje się na przyjaźni.

Kolejnymi osobami w moim życiu, którymi śmiało mogę  nazwać Przyjaciółmi jest Kei i Antonetta (będę używała pseudonimów). Znamy się od zerówki. Razem też chodziłyśmy do tego samej szkoły jak i zdarzyło się, że i byłyśmy razem w klasie. Również mieszkałyśmy nie daleko siebie. Także często się też widywałyśmy po szkole.

Kei jest dla mnie jak siostra, stąd zaczęłyśmy się do siebie zwracać Sis. Kei jak i ja ma ojca alkoholika, więc poniekąd ten problem umocnił naszą więź dotyczącą przyjaźni. Zawsze mogłam liczyć na jej wsparcie niezależnie od pory dnia czy nocy. I to dotyczyło tego samego w drugą stronę, zawsze mogła i nadal może liczyć na moje wsparcie, jak ja na jej. Parę razy u niej nocowałam. Nawet kiedy Sis zmieniła szkołę (bo do 4 klasy podstawowej chodziłyśmy razem do jednej klasy) miałyśmy nadal kontakt ze sobą, potem znów byłyśmy w tej samej szkole, kiedy poszłyśmy do gimnazjum.

Z Antonettą jak to moja Mama mawiała to byłyśmy jak papużki nierozłączki, wszędzie razem. Ile to razy razem wagarowałyśmy. Umawiałyśmy się zawsze na rogu skrzyżowania jak chodziłyśmy razem do szkoły i nie raz zamiast iść do niej to szłyśmy do kawiarni czy parku, wszystko zależało od pogody. I tak samo jak Sis tak i na Antonettę mogłam liczyć zawsze, a ona na mnie.

Z Antonettą też jest inna historia, że nasza przyjaźń przeszła poważną próbę. Sama przyznaję się do tego, że rozwaliłam jej związek czym i poważnie naruszyłam naszą przyjaźń, która przez rok nie istniała. Poszło oczywiście o faceta, jej wtedy narzeczonego ( z którym kiedyś wcześniej i ja świrowałam). Doszło do zdrady. Czy żałuję tego co zrobiłam? Ciężko powiedzieć po tak długim czasie. Żałuję na pewno tego, że ją zraniłam tym co zrobiłam, jak postąpiłam, ale czasu nie cofnę. Z drugiej strony gdyby nie zdradził jej ze mną, zrobiłby to z inną, taki typ faceta, typowy pies na baby. Sam się przyznał oczywiście jej do tego, że ją zdradził. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomimo tego, że ją zdradził ze mną, to po jakimś czasie znów do mnie wypisywał i namawiał, żeby to powtórzyć (miał facet tupet nie powiem). Przez długi czas miałam w telefonie wiadomości od niego dotyczące kolejnych propozycji, trzymałam je żeby jej to pokazać, ale sprawy tak się potoczyły, że ja dla niej przestałam istnieć. A dwa jaka byłaby szansa, że uwierzyła by mi? Oczywiście potem jej o tym powiedziałam. Najśmieszniejsze jest to, ze to właśnie on nas znów ze sobą połączył. Po roku czasu zaaranżował spotkanie, gdzie się ze sobą spotkałyśmy wszyscy w trójkę. Odnowiłyśmy swoją przyjaźń, pogadałyśmy szczerze i przeszłość została zamknięta. Tamten rozdział przestał istnieć. Na pewno wyciągnęłam z tego porządną lekcję. Nie warto się mścić, chciałam się za coś odegrać, teraz już szczerze nie pamiętam dokładnie za co, ale to był impuls. Namawiał mnie, podpuszczał, a ja wykorzystałam w to najbardziej perfidny sposób jaki mogłam. Teraz na pewno bym tego nie zrobiła, tylko postarałabym się znaleźć sposób aby udowodnić jej, że on nie jest jej wart. Całe szczęście, że teraz Antonetta jest szczęśliwą mężatką i matką. Z czego z całego serca się cieszę. Tak samo dziękuję losowi i poniekąd ów W., że wtedy zaaranżował to spotkanie i się spotkałyśmy. Że nasza Przyjaźń odzyskała ten blask i moc, kto wie czy nie jest o wiele jeszcze silniejsze teraz niż jak była przedtem.

Człowiek uczy się na błędach. To fakt. Sama się o tym przekonała. Bo z biegiem czasu człowiek zaczął doceniać to co ma i docenił to czym tak naprawdę jest przyjaźń. Jak o nią dbać i jak ją pielęgnować.

Także droga Antonetto, bo wiem że czytasz mojego bloga raz jeszcze Przepraszam za tamto i cieszę się ogromnie, że znów możemy się przyjaźnić.

Czwartą osobą w moim życiu jest Cekino (Pan D.). Tak jak z Mężem tak i jego poznałam przez internet, a dokładnie przez grę. Pamiętam, że od samego początku z Cekinem mi się świetnie dogadywało. Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy to nasze relacje zaczęły krok po kroku przeradzać się w przyjaźń. Dwa tygodnie przed świętami Wielkanocnymi zerwał ze mną facet. To był drugi dzień świąt, Cekino pojawił się na grze, zwerbowałam go na Skype i przez dobre ponad 4 godziny ze sobą rozmawialiśmy. To był pierwszy dzień od tych dwóch tygodni po rozstaniu gdzie zaczęłam się śmiać. Poważnie. Bardzo ciężko przeszłam rozstanie i po dwóch tygodniach zaczęłam się śmiać. I tak od tamtego dnia bardzo często wieczorami i nie tylko, bo i weekendami potrafiliśmy sporo godzin przegadać. Cekino zna mnie na tyle, że wie kiedy mną potrząsnąć, a kiedy potrzebuje przysłowiowego pogłaskania po głowie. Tak samo pamiętam okres, kiedy byłam bez internetu i dorwała mnie silna depresja. Zadzwonił do mnie wieczorem i przegadaliśmy ponad 40 min, dodam że dzwonił z zagranicy więc nie małe to były koszta. Ale jego głos zawsze działał na mnie jak balsam na rany. Wystarczyło jak tylko powiedział "co tam bejbe się dzieje?", a ja już banan na twarzy. Ale nie powiem ta rozmowa była mi z nim potrzebna. Moje samopoczucie wtedy sporo się poprawiło. I kiedy potrzebowałam rozmowy z nim, zawsze mogłam na niego liczyć.

Cała ta wymieniona czwórka zna moją przeszłość, wie jakie piekło przeszłam i się ode mnie nie odwróciła.

Ale jak wspomniałam na samym początku do napisania tego postu skłoniła mnie jedna sytuacja, która miała miejsce w naszym życiu. Mianowicie "przyjaciel" Męża, nie bez powodu ujmuję to słowo w cudzysłowie, gdyż Mąż sam stwierdził, że po 14 latach znajomości z ów człowiekiem tak naprawdę okazuje się, że go nie zna.

Ich znajomość rozpoczęła się w gimnazjum. Wspólne wypady na imprezy i nie tylko. Razem wakacyjnie pracowali, żeby sobie dorobić parę groszy na swoje wydatki. Ich przyjaźń z tego co oboje tak opisywali i mówili była czymś więcej. Bardziej traktowali się jaka bracia. Jeden wskoczył by za drugim w ogień. Dlatego Mąż podejrzewam, że od dłuższego czasu miał już właśnie wybranego w nim świadka na swój ślub.

Miał, ale nim niestety nie był. Jego zachowanie zszokowało mnie dobitnie. Początkiem maja zaczął Mężowi wspominać, że może być tak iż on nie da rady być na naszym ślubie i żeby szukał sobie ewentualnie kogoś nowego. Ale miał dać znać i jeszcze potwierdzić. Cały maj się potem nie odzywał w ogóle. Mąż próbował to dzwonić, to pisał, ale było zero odzewu. Nie powiem, że widziałam jak bardzo bolało to Męża, że jego najlepszy przyjaciel tak postępuje. Tu liczył na niego, a wyszło całkiem inaczej. I tak musiał szukać sobie nowego świadka na ślub, bo przecież nie będzie wiecznie czekał jak łaskawy książę się odezwie i da jakąkolwiek znać. To był jakoś koniec czerwca a początek lipca jak oboje byliśmy w szoku, kiedy zobaczyliśmy kto do niego dzwoni. Niby gadka, że był za granicą miesiąc i takie tam. I niby ciężko było wysłać jednego sms-a? Gdzie tak naprawdę nie raz widziałam ile on potrafi na tym telefonie spędzić czasu. Co rusz jak ktoś do niego napisał, zaraz natychmiastowo odpowiadał, dlatego nie mogę uwierzyć, że nie miał czasu wysłać jednego głupiego sms-a. Oczywiście zapytał się czy Mąż już ogarnął sobie świadka, powiedział, że tak. Tak samo zapytał się go czy będzie na naszym ślubie, już nie jako świadek ale jako gość. Powiedział, że musi pogadać z kierownikiem i da znać. Tak też się złożyło, że po tym telefonie minęły jakieś dwa tygodnie a ja dowiedziałam się, ze jestem w ciąży, więc Mąż (uważając go za przyjaciela) wysłał mu sms-a, że jestem w ciąży. Ten odpisał myśląc, że  Mężowi się napisało "cisza" i zaczął się tłumaczyć, że jeszcze nie rozmawiał z kierownikiem bo coś tam. Mąż powtórnie napisał do niego, że nisza tylko ciąża, to zaczął gratulować i takie tam. Myślicie,że potem się odezwał? Dzisiaj mamy listopad a od tamtej pory, ani telefonu, ani żadnej wiadomości. Mało tego, widziałam jak Męża dobitnie zabolało to, że jego "najlepszy przyjaciel" w lipcu pojechał na Sunrise, że potrafił sobie na taką imprezę zaplanować ulrop, gdzie o naszym ślubie wiedział dużo dużo wcześniej to nie potrafił nic załatwić. Widziałam jak Mąż to przeżywa, bo naprawdę do dnia samego ślubu żywił nadzieję, że się zjawi. A tu nawet nie wysłał życzeń...nic zero cisza. Gdzie jeszcze zapewniał Lubego, że to, że rozstał się z moją Świadkową, że to nic nie zmienia. Że może być spokojny, dadzą radę i ogarną temat. A im bliżej było ślubu to zaczęło się pierdolić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że do jednego kolesia potrafi się odezwać, że wiemy co się z nim dzieje, a do Męża, którego uważał za best friend nie potrafi się odezwać ani słowem. Kłamca, krętacz i egoista. Takie jest moje zdanie co do jego osoby.

Do dzisiaj nie zapomnę, że mnie potrafił potraktować jak najgorsze ścierwo, śmiecia i powietrze, bo mu nie powiedziałam, że moja koleżanka z pracy zadaje się jeszcze z dwoma innymi typami, kiedy zaczął z nią świrować, a sam nie był lepszy. Bo dowiedziałam się od Męża, że w tym czasie on sam też zaczął świrować, nie tylko z nią a jeszcze z inną jak nie z innymi dziewczynami. Bolało mnie jedynie to, że Mąż jakoś nie zainterweniował w tej sprawie, żeby jego "przyjaciel" zmienił stosunek dom nie. No, ale było minęło. Teraz to się z tego śmieję, że mi potrafił wytknąć błąd a sam uważał się za świętego i to tak naprawdę nie tylko do mojej osoby. Bo uważam, że wobec i Świadkowej, kiedy z nią był nie był moim zdaniem fair play.

Stąd też wiemy z Mężem, że przyjedzie on na święta i nie ukrywam, że jestem ciekawa czy się odezwie lub zjawi, jeśli tak to na pewno co będziemy mieli sobie do pogadania. Oj będziemy. Bo wyrzygam mu wszystko i może się na mnie obrazić, znienawidzić mi to lotto. Dla mnie na pewno ten człowiek jest zerem. Osobą nie godną zaufania i która nie wie co to znaczy "przyjaźń". Po prostu jest nikim. Mąż stwierdził, że wtrącać ani odzywać się nie będzie, bo ma już na to wszystko wywalone.

Maargaret

poniedziałek, 16 października 2017

A to ci sknera!

Pogoda jesienna więc nie ma nic lepszego jak kubek gorącej herbaty z malinami, cytryną i imbirem (pomysł podebrałam od mojej Świadkowej). Rozgrzewa i niesamowicie smakuje (maliny prawdziwe, imbir wyciśnięty i plaster cytryny). Gorąco polecam !

A dzisiaj postanowiłam napisać o ludziach, z którymi miałam styczność. Będzie o dusigroszach, inaczej sknerach. Tacy co to każdego grosza liczą i pilnują jak oka w głowie.

Czemu postanowiłam o tym napisać? Otóż, dlatego że jakiś czas temu tak się złożyło, że nie planowo zorganizowaliśmy/zaopatrywaliśmy wieczór kawalerko - panieński. Świadek Pana Młodego zjawić się miał dopiero w dniu ślubu, a świadkowa Pani Młodej no nie ukrywajmy, ale moim zdaniem mało organizacyjna osoba. Z rozmów Sis to bardziej chciała świadkowa robić ten wieczór pod siebie niż pod przyszłą Pannę Młodą. No, ale cóż i tak też bywa. Mój zorganizował domki. Świadkowa fakt faktem ogarnęła Torta i rekwizyty. Potem z nią i bratem Pani Młodej pojechaliśmy na zakupy. Trzeba było zaopatrzyć się w prowiant na domki. Łącznie nas wszystkich było 11 osób. Także zrzutka na 9 osób (bo przyszłych Młodych oczywiście nie braliśmy pod uwagę co do kwestii późniejszego rozliczenia się) wyszła 90zł/os (gdzie ja z Mężem, świadkową i bratem Pani Młodej daliśmy po 100zł). I tutaj właśnie jedna osoba, która dojechała troszkę później kręciła mocno nosem, że za dużo wyszło. Kolejna osoba gotówki przy sobie nie miała, więc podałam numer konta, gdzie do tej pory kasy nie otrzymałam. Już moja Sis chciała płacić za te osoby, gdzie kategorycznie zabroniłam. Tak samo zaczęła przepraszać, bo nie wiedziała, że to takie centusie są.

Czemu o tym piszę? Bo szczerze mocno poirytowało mnie takie zachowanie. Najlepiej pewnie jest przyjechać na imprezę gdzie za darmo można się za przeproszeniem nawpierdalać i nachlać. A logicznie biorąc wiadomo, że będzie zrzutka, bo jakby jedna osoba miała wszystko opłacać to było by to niesprawiedliwe. Takie jest moje zdanie. Szczerze to i świadkowa Pani Młodej powinna się moim zdaniem upomnieć o zwrot kosztów za torta, bo zapłaciła za niego 240zł! I nie miałabym nic przeciwko, gdyby napisała. Bo uważam, że tego typu impreza jak wieczór panieński czy kawalerski nie powinna pokrywać jedna osoba, czyli świadkowa/świadek, tylko powinno się podzielić koszty pomiędzy biorącymi w tym udział uczestnikami (oprócz przyszłych Państwa Młodych). Bo co innego imieniny czy urodziny.

Wracając do tej pierwszej osoby, nazwijmy ją Księżniczką (bo tak też się zachowywała) zadzwoniła do mnie twierdząc, że ona 90zł nie zapłaci bo:
- przywiozła swój alkohol i soki (gdzie nikt jej nie kazał, ani o to nie prosił, sama się zaoferowała)
- nie zjadła tak dużo, z rzeczy które zostały zakupione (połowa została, bo niepotrzebnie była zamawiana pizza)
- wciąż twierdziła, że 90zł to stanowczo za dużo i ona może zapłacić 50 zł (gdzie tak też zrobiła).

Co do drugiej osoby to nie dawno pisałam sms-a przypominając o oddaniu kasy. Odpowiedź była powalająca, szczerze uważałam, ze tylko Księżniczka będzie problematyczną osobą, a tu okazało się, że i ta druga osoba wcale nie pozostawała w tyle. Bo gdyby wiedziała, że tak sprawa będzie wyglądać to by w ogóle nie przyszła. Acha, czyli rozumiem, że kasa by zaważyła na szali zamiast relacji przyjacielskich z Panią Młodą, gdzie to był Jej wieczór i miała Ona bawić się świetnie. Sis sama chyba przekonała się co do nie których znajomych co jest dla nich ważne, a co ważniejsze. Tak samo pretensje, ze powinno się powiadomić wcześniej. Owszem rozumiem, ale niestety tutaj zawiniła świadkowa bo było mało organizacji z jej strony i kontaktu z ludźmi i ustalenia wszelakich szczegółów, dlatego zakupy i domki okazały się spontanem, a nie było to już w mojej roli, żeby każdego powiadamiać. Co innego gdyby Sis wybrała mnie za świadkową, wiadomo organizacja była by na pewno zaplanowana od A do Z. A tak stało się i nie ma co już rozpaczać nad rozlanym mlekiem.

Maargaret

czwartek, 28 września 2017

Powiedz "TAK" - czyli Mąż i Żona


"Małżeństwo to rozmowa, która powinna trwać całe życie" - cytat zaczerpnięty z internetu 

Po ponad pięciu latach razem, wraz z Lubym, teraz już oficjalnie Mężem, podjęliśmy kolejny krok w naszym życiu, czyli zawarcie związku małżeńskiego. 

I tak 09.09.2017 w sobotę, w plenerze na świeżym powietrzu, wśród najbliższych przed Panią Urzędnik powiedzieliśmy "TAK", oficjalnie stając się już Mężem i Żoną. Przyznam szczerze, że obrączka na palcu Męża sprawia, że jest On dla mnie jeszcze bardziej seksowniejszy, tak samo jak bardzo podoba mi się, kiedy mówi "Moja Żona". 

Ceremonia zaślubin jak i wesele odbyło się w jednym miejscu, gdyż wzięliśmy ślub tylko cywilny. Znaleźliśmy naprawdę jak dla Nas cudowne miejsce. Cisza, spokój i ta magia. Każdy z zaproszonych Gości był oczarowany miejscem, z czego bardzo się cieszymy. My sami jesteśmy po dzień dzisiejszy zachwyceni miejscem, obsługą, która naprawdę spisała się na medal jak i zespołem, który był niesamowity. Wszystko wyszło jak powinno. 

Przyjęcie odbyło się na około 40 osób. Także zaproszenie byli sami najbliżsi z rodziny i przyjaciół. Małe, ale huczne wesele, czyli takie jakie chciał mieć mój Mąż. 

Oczywiście Mąż nie był by sobą, gdyby czegoś nie odwalił na ślubie i tak też, kiedy szliśmy po czerwonym dywanie do Pani Urzędnik w tle leciała muzyka z filmu "Star Wars". Kiedy tylko usłyszałam pierwsze nuty, spojrzałam na Niego i mówię "Nie wierzę". Wariat, tylko tyle mogę powiedzieć. Sama Pani Urzędnik była zaskoczona jak i rozbawiona. Nie mówiąc już o reakcji Gości. Cały On, ale za to właśnie między innymi Go bardzo mocno KOCHAM. 

Czy był stres? Ogółem to się w ogóle nie stresowaliśmy. Jedynie co to dwa dni przed samym weselem wpadłam w lekką panikę, bo zamówiłam sobie bardotkę przez internet i przymierzyłam ją wraz z sukienką. I tu się załamałam, bo było widać mi biustonosz, a  nie powinno, myślałam że się rozpłacze. Z Mężem prawie się pokłóciliśmy o głupią sukienkę! Na następny dzień do krawcowej, o wielkie dzięki za Panią Anię, skróciła mi ramiączka i jeszcze na następny dzień ją odebrałam. Mogłam spać spokojnie. Bo w najgorszym wypadku musiałabym na szybkości kupować coś innego. 

Nasz pierwszy taniec był nietypowy, ponieważ odegraliśmy scenę z filmu "Pulp Fiction"gdzie Uma Thurman tańczy Johnym Travoltą. W ogóle się nie przygotowaliśmy do tego. Jedynie co to raz przetańczyliśmy w tym samym dniu co odbywał się ślub, a tak to wszystko na spontanie. Goście byli pozytywnie zaskoczeni, a My zadowoleni. 

A jak się czuję w roli Żony? Tak samo jak się czułam w roli dziewczyny czy narzeczonej. Jedynie tylko status się zmienił, ze już nie panna, a mężatka. 

Mogę śmiało rzec, że spełniło się kolejne z moich najcenniejszych marzeń, żeby stać się czyjąś Żoną. Teraz kolej aby spełniło się marzenie o rodzinie, czyli aby pojawiło się dziecko. 

Maargaret 

poniedziałek, 8 maja 2017

Przyjaźń damsko - męska?

Przyjaźń damsko - męska czy istnieje? Jedni twierdzą, że to niemożliwe, inni że jak najbardziej, a jak ja to widzę ?

Moim zdaniem przyjaźń damsko - męska jest jak najbardziej możliwa i istnieje. Dlaczego? Otóż moim zdaniem partnerstwo opiera się na przyjaźni. Mój Partner nie jest tylko partnerem, ale także moim Przyjacielem, na którego mogę liczyć  w każdej sytuacji, jest moim wsparciem. Potrząśnie mną kiedy zajdzie taka potrzeba, otrze łzy, pocieszy a nawet ochrzani. To nie tylko Kochanek, z którym sypiam. Związek to przede wszystkim przyjaźń, w końcu to na niej buduje się fundamenty zaufania.

Czy pójście do łóżka z przyjacielem naprawdę psuje relacje? Nie sądzę, to tak naprawdę zależy od nas samych jakie mamy do tego podejście i czy potrafimy oboje pielęgnować swoją przyjaźń. Przecież seks tak naprawdę nie musi wszystkiego zepsuć, a tylko umocnić relacje. Z drugiej strony może też i poniekąd sprawdzić czy naprawdę jesteśmy siebie nawzajem warci. Nie raz w taki sposób zostają zawarte związki. I przyjaźń pomiędzy parą nadal trwa.

Nie pisałabym o tym, gdybym sama nie miała Przyjaciela. Przyjaźnimy się z D. już spory czas. Zawsze mogłam na niego liczyć. Od momentu kiedy się tylko poznaliśmy nawiązała się jakaś między nami więź, szybkie porozumienie. Ale tak naprawdę przyjaźń rozwinęła się między nami taka mocniejsza, kiedy rozstałam się z facetem. To były święta Wielkanocne, a dokładnie lany poniedziałek, kiedy to chyba jak na zawołanie pojawił się D. i przegadaliśmy ponad 4 godziny na Skype. Od tego momentu prawie codziennie gadaliśmy ze sobą i graliśmy. Potem zaprosił mnie na wesele jako osobę towarzyszącą, więc była okazja zobaczenia się w końcu na żywo. Przyjechał po mnie wraz z siostrą i zabrali mnie do siebie, gdzie poznałam jego rodzinę. Było super. Nie dość, że wtedy psychicznie odżyłam na te kilka dni to czas jaki spędziliśmy razem był fantastyczny. I relacje jakie miały wtedy miejsce jeszcze bardziej nad do siebie zbliżyły i umocniły nasza przyjaźń, która trwa po dziś dzień, z czego ogromnie się cieszę. Kiedy wpadłam w dość mocną depresję, że miałam naprawdę przerażające myśli, D. był. Dzwonił zagranicy i rozmawiał ze mną. Niby nic, a naprawdę dużo. Zawsze uważałam, że jego osoba działa na mnie jak leczniczy balsam na rany.

Dlatego będę trzymała się tego, że przyjaźń damsko - męska istnieje jak najbardziej. Jeśli dwoje ludzi potrafi to razem wspólnie pielęgnować to czemu nie.

Maargaret

wtorek, 21 lutego 2017

Wnuczka na pokaz, a piekielni dziadkowie

Słońce świeci za oknem. Kubek gorącej kawy z mleczkiem stoi obok laptopa, muzyka gra w tle więc biorę za pisanie.

Zapewne każdy z Was ma lub miał dziadków, gdzie za jednymi bardzo przepada (przepadał), a za tymi drugimi już definitywnie mniej. Tak też jest i w moim przypadku. Dziadków ze strony Mamy bardzo lubię i szanuję, a natomiast ze strony Ojca już nie darzę taką sympatią. Na to wszystko nałożyło się wiele czynników. Pozwólcie, że przedstawię Wam dlaczego uważam, że jestem wnuczką na pokaz i dlaczego nie są oni mile widziani w moim życiu.

Rodzice Ojca kupili kamienicę i jakoś przed moim pójściem do zerówki się tam wprowadziliśmy. Mieszkaliśmy na tym samym piętrze na przeciwko siebie. Niby nic takiego, ale z czasem zaczęło to być bardzo, ale to bardzo frustrujące. Wiecie kiedy jest się dzieckiem, to się zbytnio nie przywiązuje takiej uwagi jak do prywatności. Dzieciak ma swoje beztroskie życie i jest mu z tym dobrze. Jednak wszystko do czasu. Im stawałam się coraz bardziej starsza to zaczynało mnie denerwować to ich wchodzenie bez pukania. Chrzestna zawsze jak przyjeżdżała z mężem do dziadków w odwiedziny i wpadała do nas na kawę czy ploteczki, to zawsze ona czy wujek pukali. Dziadkowie chyba tego stylu zachowania nie znali albo zapomnieli, cholera wie. No nic.

Pomagać pomagało im się jak tylko dało. Niby zawsze się radzili rodziców o wszelakie remonty to i tak ZAWSZE robili po swojemu. Z gorszymi efektami. Ile razy było, że przywieźli drzewo a to nas dziadek zaciągał do roboty, a kuzynek sobie spał, bo musi się wyspać czy jego zięć jak przyjechał z chrzestną. Rozumiem, że byli w Gości, ale nawet od samego siebie żeby zaproponować pomoc. Nie, trzeba było wiecznie nas zaciągać do roboty. Później po komunii kuzyn został zabrany do Hiszpanii z powrotem i już tylko przyjeżdżali w wakacje lub w święta. Kontaktu z kuzynem nie mam, usunął mnie ze znajomych, na wiadomości nie odpisywał.Nie wiem czemu, ale nie o tym.

Jak miałam osiem lat, chrzestna przywiozła do Polski swojego syna i zostawiła go tu na okres czterech lat, żeby nauczył się języka polskiego i takie tam. Mniejsza już oto w jakim celu. Z kuzynem pomimo bariery językowej, bo niestety on tylko po hiszpańsku mówił jakoś się szybko dogadałam. Kuzyn w błyskawicznym tempie opanował polski. Razem się bawiliśmy, dziadkowie zabierali nas na wycieczki. Bywało, że parę razy zabierali tylko kuzyna. Za bardzo z początku nie odczuwałam tego, że kuzyn jest bardziej faworyzowany niż ja. Ja to tylko wnusia na pokaz, że w ogóle jest jakaś wnusia. Kuzyn z czasem był coraz to bardziej chwalony, wyróżniany, doceniany.

Takie najgorsze piekło mieszkania z dziadkami to zaczęło się chyba po tym jak rodzice się rozwiedli. Jak Ojciec odszedł do innej kobiety, to dziadkowie rozpowiadali sąsiadkom, że wyjechał za granicę, bo wstyd im było mówić, że ich syn rozszedł się z żoną. Wiecie taki typ ludzi, którzy ogromną wagę przywiązują do tego co inni powiedzą. Do tego dla nich zawsze ważny był pieniądz. Wiecznie narzekali, że nie mają kasy a co roku dziwnym trafem pieniążki na wszelakie wczasy się znajdowały. Mało tego, przecież kamienica miała jeszcze dodatkowe mieszkania z lokatorami od których brali kasę więc? Nie mieli kasy? Jasne.

Babka Matce nigdy nie podarowała. Kilka dni po rozwodzie oznajmiła jej, że jest obcą osobą. Rozumiecie? Po 17 latach mieszkania pod jednym dachem ona stwierdziła, że moja Matka jest obcą osobą. Już nie należy do rodziny. Kiedyś Mama mi opowiadała, ze była sytuacja gdzie babka ją od dziwek zwyzywała, że zdradza ona męża. Nawet nie popuściła, kiedy Ojciec pił i trzeba było zapłacić rachunki, a Ojciec całą wypłatę przepijał i Mama tylko ze swojej pensji nas utrzymywała. To zmuszona była sprzedać swój pierścionek złoty, który dostała od swojego ojca, żeby tej podłej kobiecie zapłacić. Zero współczucia. Ją to nie interesowało czy Matka będzie miała co do garnka włożyć...własna teściowa...podła szmata.

Babka straciła w moich oczach jakikolwiek szacunek w momencie kiedy to zwyzywała mnie od kurew i to, że jadę się kurwić. A to był dzień, kiedy jechałam pierwszy raz na spotkanie z Lubym. Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy przyszła, gadka szmatka a potem zaczęła mnie zwyzywać. Poszłam myć głowę to wróciła zaczęła przepraszać i znów zaczęła mnie obrażać i nazywać kurwą. Uwierzcie lub nie, ale miałam ogromną ochotę jej za przeproszeniem wpieprzyć. Dać porządnego liścia w ten jej niewyparzony pysk.

Przez wiele długich lat nie znałam, może inaczej nie czułam co to znaczy własna prywatność. Babka wchodziła do nas jak do siebie, grzebała jak u siebie po naszych rzeczach. Już Matka jej zwracała uwagę, że nie chce aby brała nasze pranie ze swoimi ciuchami. Zniesmaczona była na to, że Mama kawę zmieniła. Kawę.... no ręce opadają. Zaglądała po szafkach, brała co chciała. Dosłownie.

Kwestia spadku i testamentu też miała wiele różnych wersji. Na początku, że połowa na Ojca i na chrzestną. Po rozwodzie rodziców wersja ta uległa zmianie, że połowa na mnie i na ciotkę. Później, że na mnie i na kuzyna. A jak ja się zbuntowałam to już, że ciotka z kuzynem no i jej mąż też coś dostanie. A ja? Stałam się tą najgorszą. Cóż... jak dla mnie mogą to wszystko wciąż ze sobą do grobu.

Uwierzcie lub nie, ale kiedy się stamtąd wyprowadziłam to poczułam, że żyję. Odetchnęłam psychicznie. Szkoda mi było Mamy, bo została sama i babka nie dawała jej żyć. Dopiero po dwóch latach udało się i jej uwolnić od nich. Od tych toksycznych ludzi. Od niej, tej wiedźmy. Zaznała w końcu prywatności. Mogła już na spokojnie zacząć układać sobie życie na nowo. Tak jak i ja. Odetchnęłyśmy pełną piersią od niej. Od tych piekielnych ludzi, chociaż tutaj najbardziej piekielną osobą była, jest i pewnie do samej śmierci pozostanie babka, bo tacy ludzie już się nie zmieniają.

Zostali sami. Na własne tak naprawdę  żądanie. Gdyby mieli choć trochę empatii i zachowywali się normalnie, pewnie było by inaczej. Fakt dzwonię z życzeniami. Ale od momentu przeprowadzenia się do Lubego unikałam jak ognia tego by oni przyjechali tutaj. I to się udawało, zawsze to myśmy jechali jeśli byli gdzieś w pobliżu. Raz to Luby się rozchorował no to w ogóle się nie spotkaliśmy. Tak samo cholernie trudno mi było ich zaprosić na wesele, np ale trzeba było. W duchu modlę się, żeby nie przyjechali, ale wiem, że nawet jak babka będzie się źle czuła nie popuści i przyjedzie.

Pamiętam też sytuację, gdzie ciotka (siostra dziadka) mówiła mojej Mamie, że dlaczego dziadek nie pochwalił się tym, że wyjechałam, że udało mi się znaleźć pracę, że udało mi się ułożyć sobie życie, tylko przez internet, a dokładnie facebooka się dowiedziała co u mnie słychać. Wiem, że się mu głupio zrobiło, ale cóż...kuzyn i tak zawsze będzie na pierwszym miejscu. Córeczka też bo dopóki pieniążki przesyła to dla mamusi jest cudowna. Ale jak tylko przyjeżdżała to po paru dniach babka narzekała już na nią i miała jej dość.

Kontaktu z synem nie mają. Wiem to, bo jak odzyskałam z nim kontakt to się go pytałam. Po prostu się do wyparli, a on też zbytnio nie chce z nimi mieć kontaktu. Co mnie zresztą wcale nie dziwi, bo jednak coś musi być na rzeczy skoro własne dziecko nie zwróciło się o pomoc do rodziców, kiedy został wyrzucony przez żonę (tę drugą kobietę, nie moja Matkę) z domu i nie miał gdzie się podziać, tylko wolał iść do Domu Brata Alberta.

Także na stare lata zostali sami jak palec.

Maargaret