czwartek, 22 grudnia 2016

Magia świąt ?

Za dwa dni święta Bożego Narodzenia.

Szczerze powiedziawszy nie czuję w ogóle tych świąt. Już dawno święta Bożego Narodzenia przestały być dla mnie świętami, są po prostu zwykłym dniem powszednim. I nie, nie mogę powiedzieć dniem wolnym, bo niestety mi akurat przypada Wigilia w pracy od 8 do 20 a w pierwszy dzień świąt mam nockę. Także moje święta są pracujące.

Magia świąt, którą pamiętam za dziecka przestała mieć tą swoją aurę. A to wszystko przez te reklamy i ozdoby, które zaraz po Wszystkich Świętych widnieją na wystawach i w telewizorach. Pamiętam jak to kiedyś się nie mogło doczekać kolacji wigilijnej i rozpakowywania prezentów. Zawsze na kolację szliśmy do dziadków (rodziców od strony Ojca) za ścianą. Czasami przyjeżdżała moja chrzestna na święta to spędzaliśmy ten dzień, w sumie to wieczór w większym gronie. Dopiero na następny dzień jechaliśmy do drugich dziadków, gdzie zjeżdżało się całe rodzeństwo mojej mamy (trzej bracia z żonami i dziećmi). Było gwarno, wesoło.

A teraz... w te święta tak naprawdę mam doła. Jestem tak dobitnie przybita tymi świętami, że najchętniej to wolałabym być w pracy, żeby po prostu o nich nie myśleć. Jest mi cholernie przykry i boli mnie to, że kolejne święta a są to już czwarte które spędzam bez mojej Mamy, bez Ojca z którym się pogodziłam, bez dziadków ze strony Mamy. Smutno mi, że nie mogę podzielić się z nimi opłatkiem, złożyć sobie życzeń. Posiedzieć z nimi, porozmawiać, pośmiać się. Brakuje mi tego jak cholera. Jednym słowem chce mi się płakać. Już czuję jak łzy mi ciekną po twarzy bo jest mi ciężko i strasznie tęsknię.

Wiem, że spędzę święta z Lubym i jego rodzicami, ale nie potrafię kompletnie tymi świętami się cieszyć, bo mam straszne marzenie, żeby chociaż raz pojechać z nim do mojej rodziny na święta i spędzić je tam, ale niestety branża w której pracuje (hotelarstwo) nie pozwala mi na wzięcie urlopu w tym okresie więc dupa.

Na dodatek dzisiaj dzwoniłam do drugich dziadków, żeby złożyć życzenia i podziękować za kartkę, to dowiedziałam się, że dziadek jest po operacji przepukliny, a babcia też nie ma się w cale w dobrym stanie. Pierwszy raz dziadek rozpłakał mi się do telefonu, bo martwi się o swoją żonę. Zapewne zauważyliście, że nie wspomniałam o nich żeby podzielić się z nimi opłatkiem. Cóż...długo by opowiadać, ale zapewne i wspomnę o nich w którymś z postów. Po prostu nie czuję takiej empatii do babci, do dziadka może tak, ale nie do niej. Dla mnie ona babcią przestała być parę lat temu. Mam do niej ogromny żal. A widać karma zaczyna do niej wracać za to jaka była i jest. Nigdy nie życzyłam jej źle i nie życzę. Po prostu kiedyś każdego dosięgnie sprawiedliwość a ją zaczyna dopadać. Fakt jest mi trochę szkoda, choć tak naprawdę kiedy dziadek mówił o babci jakoś nie czułam nic, poza zmieszaniem. Bardziej to jego mi się szkoda zrobiło niż jej.

A na koniec pragnę złożyć najserdeczniejsze życzenia. Niech te święta będą dla Was bardziej optymistyczne niż dla mnie. Życzę dużo zdrowia, bo to w dzisiejszych czasach jest bardzo ważne, morza miłości i niech będą one spokojne. Wesołych Świąt.

Maargaret

środa, 7 grudnia 2016

Dwa omyki

Zwierzęta.

Kto w dzisiejszych czasach nie potrafi kochać zwierząt?

Zawsze uważałam, że zwierzę w domu zmienia atmosferę i to co się nim dzieje. Dlatego dzisiejszy post refleksyjnie, bo oto chciałabym przedstawić dwóch moich zacnych króli, na które mogłabym patrzeć i patrzeć, i patrzeć.


Ten oto puchaty mały dżentelmen to Bob, a dokładnie Bob Marley II (Luby ochrzcił go takim imieniem). Boba kupiliśmy w sklepie zoologicznym, inaczej Boba to ja kupiłam w sklepie zoologicznym, bo Luby stwierdził, że się do tego interesu dokładać nie będzie. Pominę fakt, że sam wybierał królika, a już w domu jak z nim usiadł to zmienił całkowicie zdanie co do niego. Boba mamy od 5.06.2015, więc jest z nami od maleńkości. Co widać na zdjęciach :-) 



Oczywiście jako odpowiedzialni dorośli za nowego członka naszej rodziny założyliśmy książeczkę zdrowia, więc odbyła się wizyta u weterynarza, gdzie przeszliśmy kurację odrobaczania jak i szczepienia. Tak też 2 razy do roku mamy odrobaczania (jesień i zima) i raz do roku szczepienie (wiosna). Komuś może się wydać po co? A no po to, że zwierzątko, jak pies czy kot również wymaga opieki weterynarza i WYMAGANE są właśnie takie zabiegi. Niczym oczywiście podjęłam decyzję o króliku, dużo właśnie nabyłam takich wiadomości co do opieki itp. Pomimo tego, że kiedyś za dzieciaka miałam królika miniaturkę i to nie jednego. Ale wiecie jak to jest, kiedy jest się dzieckiem, o weterynarzu i tych zabiegach się nie myśli. Nie mówię, że dbałam o swoje zwierzątko. Nie nie, właśnie dbałam o nie. Taki był warunek postawiony przez moich rodziców, że jeśli chce mieć zwierzątko to mam SAMA o niego dbać, karmić go i sprzątać nim, no i oczywiście się nim zajmować. W dzisiejszych czasach niestety często jest tak, że zwierzątko kupione w prezencie dla dziecka, czego NIE POPIERAM, zazwyczaj kończy tak, że opieka spada na rodziców, w najgorszym wypadku pozbywają się zwierzaka, i taka mała istota staje się zbędna, niechciana, niepotrzebna. Nie wspomnę już w jakich koszmarnych warunkach potrafi być trzymana. Często przeglądam ogłoszenia o królikach to widzę, że klatka za mała, że to nie tak. Aż serce się kraje, bo człowiek by wziął do siebie. 

Ale wracając do Boba. Bob to królik rasy lew do tego pół angora, ze względu na jego bujne futro. Jego sierść jest zupełnie inna w dotyku niż Ozzyego. Do tego wymaga bardzo sporej pielęgnacji. Angory to piękne zwierzęta, ale decydując się na nie, trzeba być świadomym tego, że często trzeba czesać i dbać, żeby nie robiły się żadne kołtuny. Dlatego Boba w miarę często strzyżemy, co i też sprawia, że jest bardziej żywszy. Z reguły Bob jest ogromnym leniem i śpiochem. Naprawdę, zachowuje się jak taki kot, tylko by spał i tyle. Bardzo spokojny. Zapewne duży wpływ miała na to kastracja. Bo dużo czytałam, że królik po kastracji jest spokojny a do tego ma to działania zdrowotne, bo zwierzęta jak i ludzie też chorują na nowotwory, a kastracja poniekąd je niweluje. 


Drugi dżentelmen na zdjęciu to Ozzy, Ozzy Osbourne. Tym razem to ja zadecydowałam o jego imieniu. Ozzy został przez nas przygarnięty ze sklepu zoologicznego. Bo kobieta, która go oddała w kartonie wykorzystała okazję, że było w sklepie sporo ludzi. Od Pani w sklepie się dowiedzieliśmy, że kupiła go dla córki, która jest chora i  że gryzł. Szczerze? Ani razu nas nie ugryzł, a to, ze gryzł co popadło z mebli czy kabli cóż, widocznie go nie oduczyli. U nas w większej mierze już się tego oduczył, a poza tym reaguje na słowo: nie wolno i nie. Bob od małego został tego uczony, więc co do Boba jestem ogromnie spokojna. Ale Ozzy to taki bardzo energiczny królik, przeciwieństwo Boba, wszędzie go pełno. Wracasz z zakupów to siatki muszą być obwąchane, bo a nóż widelec może coś smakowitego jest dla niego :-) czyli taki piesek z niego 



Ozzyego niestety nie posiadamy zdjęć od maleńkości, są jakie widać na zdjęciu od chwili przygarnięcia, czyli Ozzy jest z nami od 10.12.2015. Już nie długo minie równy rok jak jest z nami w domu. Co mogę o nim powiedzieć? Na pewno co to to, że jest przeogromnym pieszczochem. Głaski to on uwielbia i się z rozkoszą oddaje wszelakim pieszczotom. Drapanie za uszkiem, masaże. A jak przestaniesz to wepcha Ci głowę pod rękę, żeby nadal go miziać. Tego samego dnia co go zabraliśmy ze sklepu zoologicznego, bo szczerze to rozglądaliśmy się za jakąś dziewuszką dla naszego Boba, ale jak nam Pani pokazała jego to zdecydowaliśmy się na niego, to pojechaliśmy do naszej Pani weterynarz, i jak z Bobem było ta sama seria, odrobaczanie, szczepienie a potem kastracja. Tutaj była niestety wymagana bo nasz Bob, nie tolerował z początku Ozzyego i przez nim uciekał. Dlatego taka uwaga, że jak macie jednego królika a chcecie sprawić sobie drugiego uszaka, to na początku muszą być dwie klatki. Nie dajemy ich razem do siebie, bo nie wiadomo czy się polubią. A etap zaprzyjaźniania może być krótki lub bardzo długi. U nas trwał 3 miesiące łącznie już z zabiegiem kastracyjnym. Dopiero po tym Bob się przekonał do niego. Więc teraz trzymają się razem. 

Oczywiście trzymane są w klatce, która jest 24/7 otwarta. Zamontowaliśmy bramkę taką jaką montuje się dla dziecka dla bezpieczeństwa w kuchni, więc po kuchni mogą sobie swobodnie kicać. Bo trzeba pamiętać, że królik potrzebuje takiego wolnego wybiegu na 3-4h dziennie, żeby wyprostować swoje skoki. U nas to już nie problem, klatka jest cały czas otwarta, bramka na noc zamykana, a jak któreś z nas jest w domu to i po całym mieszkaniu biegają. 

Mówi się, ze królik to brudzi i śmierci. Heh szczerze to przy dobrej pielęgnacji i dbaniu o czystość ich klatki ich w ogóle nie czuć. Mają swoją kuwetę ze żwirkiem, która jest sprzątana co drugi dzień w zależności jak już wygląda tak naprawdę. Może zabrzmi to śmiesznie, ale mają swoje menu powieszone na lodówce, gdzie mają rozpiskę na cały tydzień, co jedzą rano, wieczorem. Bo w ciągu dnia dostają swój lunch w postaci koperku lub natki pietruszki. Granulat dostają trzy razy w tygodniu i to rano, zioła w pozostałe poranki. Warzywa od czasu do czasu jak i owoce. A w głównej mierze siano, dużo siana. 

No i obcinanie pazurków załatwiamy u naszej Pani weterynarz jak i wszelkie kontrole z zębami itp. 

A co z wyjazdami? Uszaki pakujemy i jadą z nami, czy to w moje rodzinne strony czy Lubego. Jesteśmy za nie odpowiedzialni więc jeżdżą z nami. Nie zostawiamy ich pod opieką innych. 

A tak wyglądają spacery na świeżym powietrzu :-) szelki i smycz :-) 


To akurat pamiątka z wakacji z moich rodzinnych stron :-) 

Uszate też miały coś dla siebie. 

Swoją miłością do królików już zaraziłam parę osób, które i sobie sprawiły króle :-) 

Maargaret 

wtorek, 22 listopada 2016

Właściwa droga do szczęścia

"Ludzie stale szukają skróconych dróg do szczęścia. Nie ma skróconych dróg" - Ernest Hemingway

Czym jest szczęście? Tak naprawdę to każdy z nas powinien sobie na to pytanie odpowiedzieć, czym dla niego jest szczęście.

Dla mnie szczęście oznacza realizację moich zamierzonych celów, odniesienie sukcesu, sprawienie komuś radości, spełnienie swoich marzeń. Kochać i być kochaną. Mogłabym wiele wymienić. Tak naprawdę szczęściem dla mnie to, że mam u swego boku ukochaną osobę, która swoją obecnością, zamiarami, tym że po prostu jest sprawiła, że jestem szczęśliwa. Że jest ktoś taki w moim życiu, dla kogo jestem bardzo ważna, kto okazuje mi to każdego dnia swoimi drobnymi gestami, słowami. Że kiedy jest mi źle usiądzie obok mnie i wysłucha, pocieszy, otrze łzy z twarzy, przytuli. Da to poczucie bezpieczeństwa. Szczęściem dla mnie jest to, że żyję i mogę realizować swoje marzenia.

Człowiek zawsze ma nadzieję na to, że kiedyś los się odwróci i sprawi, że będzie szczęśliwy. Przestanie cierpieć i zacznie się cieszyć pełnią życia. Doskonale wie, że walka o szczęście bywa ciężka i trudna. Musi walczyć z wszelkimi przeciwnościami losu. Bo prawda jest taka, że o swoje własne szczęście w życiu trzeba walczyć. Są ludzie, którzy nie ukrywajmy, potrafią zazdrościć nam tego, że jesteśmy szczęśliwi lub oto szczęście się staramy. Potrafią odebrać nam tę pełnię szczęścia. Ileż wtedy potrafi przelać się bólu, cierpienia i gorzkich łez. Wiem coś na ten temat doskonale. Mam w pracy taką osobę, która nie potrafi cieszyć się czyimś szczęściem tylko zawsze zazdrości. W moim przypadku było tak samo, kiedy dowiedziała się, że się zaręczyłam. Tu niby gratulacje bla bla bla, a potem słyszałam jak szydziła z mojego pierścionka zaręczynowego i jaka w ogóle była jej reakcja na tą wieść, że aż ją zatkało. Nie cały miesiąc później od moich zaręczyn sama latała i chwaliła się pierścionkiem. Bo co będzie gorsza nie? Nie lubię czegoś takiego u ludzi, takiej fałszywości. Kiedyś tą osobę uważałam za dobrą znajomą, ale z czasem mi się oczy otworzyły i przekonałam się co to za ziółko z niej jest.

"Tak nie wiele potrzeba by odebrać szczęście człowiekowi.
Tak nie wiele potrzeba by sprawić gorzki zawód drugiej osobie.
Tak nie wiele potrzeba by na twarzy zamiast uśmiechu malowała się rozpacz.
Tak nie wiele potrzeba...

Tak nie wiele potrzeba by uszczęśliwić człowieka.
Tak nie wiele potrzeba by zamiast łez gościł promienny uśmiech. 
Tak nie wiele potrzeba by przybliżyć drugiej osobie to upragnione szczęście.
Tak nie wiele potrzeba...." - zaczerpnięte z internetu (?) 

Człowiek nie raz się poddaje, upada by móc na nowo się podnieść i iść dalej z dumnie uniesioną głową, by móc kiedyś powiedzieć: udało mi się!
W życiu trzeba najpierw nauczyć się godnie przegrywać by móc uczciwie wygrać. Nie wszystko dzieje się po naszej myśli, niekiedy los potrafi pokrzyżować nam plany. Nie zawsze są one korzystne dla nas, ale zawsze można z nich wyciągnąć odpowiednie wnioski. W życiu nic nie dzieje się przypadkiem, zawsze jest ku temu jakiś powód, niekoniecznie nam znamy.

Życie składa się z mnóstwa różnych dróg. Tych złych i tych dobrych. Tych pełnych pokus i tych pełnych oddania. Ale to od nas zależy jaką drogę obierzemy sobie w życiu, by prowadziła nas ona do szczęścia. I przede wszystkim czy będzie ona uczciwa...

Fiodor Dostojewski powiedział: "Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia". Mądre zdanie, które jest godne uwagi i przemyślenia. Człowiek w życiu nie raz cierpi, rozczarowuje się, by nabrać sił, wzmocnić się, aby potem móc się tym wszystkim nacieszyć. Poczuć się w końcu szczęśliwym. Można by nawet rzec, że za szczęście kiedyś płaciło się cierpieniem (dziś również).

Gdyby mi ktoś powiedział, że mając tyle lat ile mam będę szczęśliwa pewnie bym w to nie uwierzyła. Za pewne śmiałabym się i mówiła, że nie ma takiej opcji. A jednak, człowiek może się pomylić i los potrafi się uśmiechnąć, nawet po tym ile człowiek wycierpi. Tak to jest, kiedy my ludzie tracimy nadzieję i wiarę w to, że jeszcze kiedyś możemy być szczęśliwi.

"Droga do szczęścia nie jedną wiedzie ścieżkę, którą wybierzesz, wybór należy do Ciebie" - zaczerpnięte z internetu 

Maargaret

poniedziałek, 7 listopada 2016

Być albo nie być

"Bo jeśli samobójstwo jest jedynym rozwiązaniem, możesz przynajmniej wybrać broń, z jakiej zginiesz" - Stephen King (Doktor Sen) 

Samobójstwo.

Jak wielu ludzi, młodych czy też starych ucieka się do tak tragicznego kroku by odebrać sobie samemu życie? Jak wielu ludzi, potrzebuje pomocy, wsparcia, otuchy, by nie odebrać sobie życia? Jak wielu ludzi niemo krzyczy wołając o naszą pomoc?

Mnóstwo. To możesz być Ty, Twoja Matka, Ojciec, przyjaciółka, przyjaciel, koleżanka, kolega, dziadek, babka, ciotka, lekarz. To może być każdy z nas.

Zawsze jest trochę prawdy w każdym
"ŻARTOWAŁEM"
Trochę wiedzy w każdym
"NIE WIEM"
Trochę emocji w każdym
"NIC MNIE TO NIE OBCHODZI"
...i trochę bólu w każdym
"U MNIE W PORZĄDKU" - cytat zaczerpnięty z internetu

Co robisz, kiedy dowiadujesz się, że ktoś z Twojego otoczenia targnął się na własne życie? Co czujesz myśląc, że ta osoba popełniła samobójstwo? Jak reagujesz na to? Myślisz sobie co ją/jego do tego nakłoniło? Dlaczego tak postapił/ła ? Pojawia się wiele pytań, na które tak naprawdę nie ma odpowiedzi.

A co tak naprawdę czuje samobójca/samobójczyni ? Co nim kieruje? Czy to egoizm? Strach? Tchórzostwo?

Szczerze to tak naprawdę wszystko napędza człowieka do tego by odebrać sobie życie. W tym momencie nie myśli się o innych. Człowiek staje się egoistą i myśli tylko i wyłącznie o samym sobie. Nie interesuje się nikim innym. Po prostu chce umrzeć. Chce zniknąć. Pragnie to raz na zawsze wszystko zakończyć. Definitywnie. Przecież jest wiele sposobów na odebranie sobie życia, od niebanalnych po ekstremalne.

A wiecie co tak naprawdę odgrywa największą rolę? Psychika. Nie inaczej. Człowiek silny psychicznie, twardo stąpający w życiu, raczej nie targnie się na swoje życie, skoro potrafi sobie w życiu poradzić, ewentualnie uda się do psychologa czy też psychoterapeuty lub też porozmawia z kimś bliskim i powie co mu na duszy leży.

A co ma począć człowiek, który załamał się psychicznie, całkowicie sięgnął dna? Taki ktoś nie przyzna się, że jest załamany. Będzie kłamał. Tak, będzie Was utwierdzał w przekonaniu, że u niego jest wszystko w porządku, a pod maską będzie wszystko się w nim kotłować. Zacznie się unikanie, coraz większe zamykanie w sobie. I myślenie. Myślenie o głupotach. Myślenie o zabiciu się.

Skąd to wiem? Bo sama jestem niedoszłą samobójczynią. Tak, próbowałam targnąć na własne życie.

Przez długi czas stałam twardo na ziemi. Miałam naprawdę silną psychikę. Ale to wszystko runęło, jak za jednym machnięciem różdżki. Moja psychika runęła. Nocami płakałam, żeby nikt nie widział. Za dnia udawałam, że wszystko jest w porządku. Odsuwałam się od innych.. Izolowałam się. Skrywałam się w swojej własnej skorupie. Cięłam się. Cięłam sobie ręce i to sprawiało mi satysfakcję. Chore co?

Aż pewnego razu wzięłam garść tabletek, które pamiętam zostały mi przepisane przez neurologa, bo się nabawiłam nerwicy i miałam je brać tylko i wyłącznie kiedy dostawałam ataków paniki, czyli trzęsły mi się ręce, czułam że zaraz zemdleję itp. W innym wypadku miałam ich nie brać, bo były silne. Inaczej mówiąc przedawkowanie ich w najgorszym wypadku odebrało by mi życie, a w najlepszym sprawiło by pewnie, że zapadłabym w śpiączkę lub stała się warzywem. Pamiętam jak dziś, że wzięłam ich 16... 16 tabletek na raz. Nie myślałam wtedy o najbliższych, myślałam o sobie, o tym jak bardzo pragnęłam odebrać sobie życie i zniknąć. Raz na zawsze zniknąć. Zasnąć i się nigdy więcej nie obudzić. Po jakiś 2-4 godzinach zmroził mnie przerażający strach, że ja naprawdę mogę umrzeć. Zadzwoniłam po karetkę i wylądowałam w szpitalu, gdzie miałam płukanie żołądka. Podłączona byłam do kroplówki.

Rodzice byli przerażeni. Ja nadal byłam zamknięta w sobie. W szpitalu szczerze miałam wizytę psychologa, ale jakoś nie wykazał chęci pomocy. Śmieszne co, jesteś w szpitalu, po próbie samobójczej, oczekujesz że jednak ktoś Ci pomoże a tu lipa? Nie złe rozczarowanie. Zawód jakich mało.

W domu porozmawiałam z rodzicami. Jakoś starali się pomóc, lecz nie bardzo im to wychodziło. Wciąż walczyłam z depresją, która nie wracała a nie raz sobie odchodziła na jakiś czas. Wszystko tak naprawdę się zmieniło, dopóki się nie wyprowadziłam, gdzie wtedy poczułam że żyję. Miejsce w którym mieszkałam i nie miałam zbyt dobrych wspomnień, było powodem mojego stanu. Ale o tym napiszę w innym poście. Wtedy poznacie powód mojego targnięcia się na własne życie.

Dlatego jeśli widzisz bądź zauważysz coś niepokojącego wśród Twoich znajomych, bliskich REAGUJ! Bo to może być Twoja jedna jedyna szansa na to by tak naprawdę uratować komuś życie. Dla Ciebie to może być nic, dla tej drugiej osoby to może być wiele. Uwierz mi taka osoba nie będzie głośno krzyczała ani wołała o pomoc. Wręcz przeciwnie, to będzie niemy krzyk o pomoc.
Nie ignoruj tego. 

"Jak wiele odwagi potrzeba, żeby odebrać człowiekowi to co ma najcenniejsze, czyli życie?" - cytat zaczerpnięty z internetu  

Maargaret

środa, 26 października 2016

Wyraz twarzy to maska

"Rola wyuczona, maska założona, czas zacząć ten Wielki Teatr zwany życiem" - cytat zaczerpnięty z internetu 

Pozory, jakże łatwo tym można zmylić innych ludzi. Wystarczy smutek zakryć jakimś dowcipem. Wystarczy łzy zakryć sztucznym uśmiechem. Wystarczy sflaczała maska, aby uznali Cię za szczęśliwego i zazdrościli entuzjazmu.

"Wyraz twarzy to maska, pod nią kryją się wszystkie uczucia" - cytat zaczerpnięty z internetu 

Dziś temat zupełnie inny, ale nikomu zapewne nie obcy. Uważam, że większość z nas wie, co to znaczy założyć maskę na swoją twarz. Udawać przed wszystkimi, że w naszym życiu jest wszystko dobrze. Okłamywać ich, a tym samym siebie samych. Ludzie już tak mają, że wolą przybrać pancerz, założyć maskę i wmawiać wszystkim dookoła, że jest wszystko w porządku, byle by tylko nie zadawali dręczących pytań, na które nie mamy chęci odpowiadać.

Sama byłam tego przykładem.

Wiele razy było w moim życiu takich sytuacji, kiedy zakładałam na swoją twarz maskę udając i pokazując wszystkim, że u mnie wszystko tak naprawdę gra. Im częściej to robiłam tym bardziej nie było wiadomo, czy aby na pewno wszystko było tak dobrze jak mówiłam innym. Stwarzałam wokół siebie mur, żeby inni się nie dostawali do mnie. Nie raz i do tej pory zdarza mi się ten mur uaktywniać.

Z natury jestem osobą mocno zamkniętą w sobie, więc rzadko kiedy rozmawiam z kimś innym o swoich emocjach i gnębiących mnie problemach. Przeważnie wszystko duszę w sobie, aż do pewnego czasu, kiedy pewnie nie wybuchnę. Tworzę w sobie taką własną bombę zegarową. Tylko z nielicznymi osobami potrafię rozmawiać o tym, co mnie tak naprawdę gnębi, martwi i sprawia trudności. Przez wiele lat zdana byłam na samą siebie, bo nie mogłam liczyć na wsparcie najbliższej rodziny. Ojciec pił, a matka wiecznie była na niego zła i nie raz tą złość potrafiła wyładowywać na mnie.

Pamiętam jakby to było wczoraj ten jej jeden atak furii, kiedy to dosłownie zrobiłam jak na dziecko przystało głupią rzecz, bo posprzeczałam się z kuzynką i wyrwałam jej guzik od katany, moja Matka wyjęła wtedy skórzany pas Ojca i tłukła mnie nim gdzie popadło, najbardziej to po plecach. Ja leżałam na podłodze, a ona jak opętana lała mnie nim z całej siły. Możecie się domyśleć jaki przechodził przez moje ciało ból. To był dzień, w którym znienawidziłam ją. Znienawidziłam swoją Matkę. Kobietę, która powinna być oparciem dla dziecka i dawać poczucie bezpieczeństwa. Na którą powinnam liczyć, pomimo tego, jaka była sytuacja w domu. Jednak spowodowała, że zamknęłam się w sobie, a ją znienawidziłam. I nic jej nie mówiłam. Bo zamiast wytłumaczyć, porozmawiać, to zlała mnie jak psa. Byle powód spowodował, ze uaktywnił się u niej zapalnik do wyładowania się. Padło niestety na mnie. Dlatego przez większość czasu byłam zdana na samą siebie.

Stałam się mało ufna. Czasami zastanawiałam się czy potrafię zaufać samej sobie, a co dopiero innym. Pomimo, że miałam zaufane osoby, którym mogłam się zwierzyć i wiem, że nie odwróciłby się ode mnie to i tak tworzyłam mur, zakładałam maskę i okłamywałam ich, że u mnie wszystko w porządku. A robiłam to dlatego, ze nie chciałam słuchać tych ciągłych pytań i dociekań. A po drugie bałam się, bałam się odtrącenia. Tego co sobie o mnie pomyślą Przyjaciele. Wtedy po prostu załączała mi się blokada i milczałam. Nie raz wstyd przyznać, ale i do dnia dzisiejszego tak też bywa. Dlatego podziwiam swojego Lubego, że ma cierpliwość do mnie, choć wiem, że nie raz bardzo go to wkurza, że zamykam się w sobie. Ale na dzień dzisiejszy jest lepiej, staram się mówić co mnie boli, co mnie trapi, nie zamykać się w sobie, choć jest to trudne. Dla kogoś kto jednak miał mocno traumatyczne dzieciństwo i mógł liczyć tylko na siebie samego, jest bardzo ciężkim wyzwaniem. Ale musiałam się otworzyć, bo moje ciągłe zamykanie się spowodowało, że zaczęliśmy się od siebie oddalać i nasz związek wisiał na włosku.

Długie lata nosiłam maskę na swojej twarzy. Bardzo długie lata skrzętnie ukrywałam swój ból na dnie, tak by nikt go nie widział. Na swoich ustach miałam przyklejony uśmiech, sztuczny uśmiech. Jedynie moje oczy tak naprawdę wyrażały moje prawdziwe uczucia. W końcu oczy są odzwierciedleniem ludzkiej duszy.

"Dziś otwierając szafę zdziwisz się ile człowiek potrafi mieć twarzy" - cytat zaczerpnięty z internetu 

Maargaret

czwartek, 20 października 2016

AA - mroczna strona spotkań

Jeśli wydaje się Wam, że spotkania AA są niewinne, piękne i nie wiadomo jakie to uwierzcie mi, bardzo się mylicie. I nie, nie mówię tego z braku jakiegokolwiek doświadczenia, nie nie. Właśnie z doświadczenia. Nie jestem członkiem AA, ale był nim mój Ojciec. Chodziłam z nim na spotkania (kiedy były te otwarte dla wszystkich), wysłuchiwałam zwierzeń wielu ludzi, różnych ludzi z różnym bagażem życiowym. Ale tak naprawdę to nie o tym co się dzieje na spotkaniach chcę pisać, a o tym jak co nie którzy chcą sobie te spotkania wykorzystać do swoich własnych celów. A dokładniej jak sobie chcą wykorzystać do własnych celów i korzyści ludzi, którzy na te spotkania uczęszczają. Tak, moi mili. Dobrze czytacie.

Jedną z takich osób była ona. Matka wychowująca trójkę dzieci, nie pracująca. Od czasu do czasu dorabiająca lub wyjeżdżająca za granicę za pieniądzem. Niska, szczupła brunetka o przeciętnej urodzie. Bardzo, ale to bardzo uwielbiała towarzystwo mężczyzn. Cóż... dlaczego je tak uwielbiała dowiedziałam się w swoim czasie.

Ta "kobieta" nie bez powodu ujmuję to słowo w cudzysłowie jest dla mnie nikim innym jak totalnym zerem, śmieciem, szmatą i skończoną kurwą. Wybaczcie za mocne słowa, ale nigdy nie będę miała jakiegokolwiek szacunku dla osoby, która wchodzi w czyjeś życie z butami i je rozwala. Zaprzyjaźnia się z żonami partnerów i ich dziećmi, którzy chodzą na spotkania AA, a potem ich owija sobie wokół palca i rozwala małżeństwa. Tak też i było w przypadku mojej rodziny.

Mój Ojciec pił. Od dobrych paru lat nie jest pijącym alkoholikiem z czego ogromnie się cieszę, pomimo tylu przeszkód i złych chwil, nie tknął alkoholu do ust. Powodem dla którego Ojciec przestał pić i postanowił pójść na spotkania AA jak i terapię, jestem JA. Ale o tym napiszę kiedyś w innym poście. Dziś nie chcę odbiegać od tematu. Nawet nie wyobrażacie sobie, inaczej zrozumieją to osoby, które mają w rodzinie alkoholika i wiedzą jak wygląda takie życie z taką osobą, jak to jest kiedy w końcu taka osoba przychodzi do domu codziennie trzeźwa.

Mama nie musiała się w końcu martwić czy jej mąż znów nie wróci pijany do domu, czy znów nie będzie musiała żyć tylko z jednej pensji bo mąż znowu całą przepiję. Tak tak moi drodzy. A do tego zero wsparcia ze strony teściów (rodziców Ojca), z którymi tak naprawdę mieszkaliśmy dłuższy czas w tej samej kamienicy, dosłownie za ścianą Babkę nigdy nie interesowało to czy Mama ma co włożyć do garnka czy też nie. Pieniądze na rachunki miały być i tyle. Tak moja Matka musiała sprzedać jedyny pierścionek jaki dostała od własnego Ojca. I do dnia dzisiejszego bardzo nad tym ubolewa. Ale cóż, życie nie rozpieszcza a co nie którzy wcale go nie umilają.

Kiedy Ojciec przestał pić w końcu można rzec, że w  domowym zaciszy zapanował spokój, to każdy czuł się zadowolony. Po jakimś czasie i relacje między małżonkami się poprawiły. Kiedy były otwarte spotkania AA, to chodziłam razem z Ojcem. Matka dopiero później odważyła się pójść z mężem. Usłyszałam sporo różnych historii, upadków na dno i wzniesień na szczyt. Sama nie raz też się udzielałam.

Po jakimś czasie poznałam ją. Pierwsze wrażenie sprawiła bardzo pozytywne. Wiecie "kobiety" z życiowym bagażem i doświadczeniem. Nie jakiejś tam pustej laluni. Nie powiem, żebyśmy się zaprzyjaźniły, ale miałyśmy dobre relacje. Z moją Mamą również miała ona dobry kontakt. Ależ jakie było nasze zaskoczenie, kiedy ona już sobie tam potajemnie uwodziła mojego Ojca i owijała jak żmija wokół palca. Uwierzcie mi lub nie, ale nawet kiedy jeździłam z Ojcem do niej to nie zauważyłam niczego, zupełnie niczego co by miało mnie zaniepokoić, że coś jest nie tak. Chyba określenie jej jako wiedźma, czarownica idealnie do niej pasuje, bo potrafiła naprawdę omamić. Rzucić jakiś urok.

I tak po 5 latach trzeźwości mojego Ojca rozpadło się 23 letnie małżeństwo moich rodziców. W międzyczasie zdążyła ona rozbić jeszcze inne małżeństwa. Uwodziła facetów dla kasy i dla swoich własnych korzyści. Bo żadnego moim zdaniem, a mam prawo je wyrazić, nie kochała. Szukała ofiar, które mają kasę, samochód i są szczęśliwe w końcu w związku. A ona chyba miała to w naturze, żeby tą sielankę zniszczyć.

Ci co się na nie poznali i przekonali jaka jest naprawdę odsunęli się od niej. A tych co próbowała omamić, starali się od niej też odsunąć. Ale nie zawsze się im to udawało. Ojcu też mówili, żeby dał sobie spokój, bo to puszczalska kurwa i sporo facetów już odwiedzało jej mroczną jaskinię. Ale on ślepo w niej zakochany, zadurzony był jak marionetka na jej zawołanie.

Pamiętam to była Wigilia... Ojciec wrócił spod kulonym ogonem do domu. Odszedł od niej, inaczej, ona wybrała ich kolegę, również ze spotkań i również żonatego. Mówiłam już, ze uwielbiała niszczyć małżeństwa? Wspominałam prawda. Pamiętam jak codziennie przeglądał zdjęcia na których była i wzdychał wielce zraniony, nieszczęśliwy. Z jednej strony dziwiłam się Mamie, że dała mu drug szansę, ale nie postawiła sprawy od razu jasno. Sama cierpiała, niby tworzyli związek, ale tak naprawdę to już nie było małżeństwo. Nadszedł dzień, gdzie Matka postawiła w końcu sprawę jasno i kazała Ojcu wybrać: ona czy ta druga. Wiecie co wybrał? Nie, nie tą drugą. Wybrał rodzinę. Tak, Mama bardzo była zadowolona z wyboru...ale... no właśnie ale, ale wystarczyła jedna rozmowa, jedno cholerne pieprzone spotkanie z tą kurwą, a on zmienił zdanie i wybrał ponownie tą szmatę.

Matka wniosła pozew o separację, a Ojciec o rozwód. Tak rozpadło się ich małżeństwo, tak rozpadła się nasza rodzina.

Potem mojego Ojca sprowadziła na samo dno ta kurwa. Wzięła z nim ślub i po krótkim czasie wyrzuciła go z domu. Szybko się rozwiedli. Wielka miłość Ojca zakończyła swój żywot.

Do dnia dzisiejszego mam ogromny niesmak do spotkań AA. Bo z wielu spotkań na których byłam, z wielu historii które usłyszałam, są tam ludzie fałszywi, obłudni i zakłamani. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Są tam idealni manipulatorzy, którzy potrafią oczarować, jacy to oni nie są wspaniali i dlaczego by im nie zaufać. Nie dajcie się zwieść pięknym słowo.

Dlatego moja rada do osób, których partnerzy uczęszczają na takie spotkania, uważajcie. Uważajcie w jakim tak naprawdę kręgu przebywają Wasze drugie połówki. Bo niczym się obejrzycie będziecie takim samym przypadkiem jak moi rodzice. Gdzie ktoś wejdzie w Wasze życie z butami, tak perfidnie i je zniszczy. Zniszczy to o co walczyliście długi czas. Boli prawda? Wiem, nas też to bolało. Bo spokój i harmonia zakłóciła zwykła podła szmata.

Bo kto wie jak potoczyło by się życie, gdyby na Ojca i naszej drodze nie stanęła ona...

Dziękuję.

Maargaret

wtorek, 18 października 2016

Związek a wierność

"O wierności się nie mówi, wiernym się jest" - Laurent Gaude (Huragan) 

W dzisiejszych czasach chyba każdy z nas dobrze wie jak bardzo ważną cechą w związku jest wierność, nie pomijając oczywiście zaufania. Ale teraz pragnę skupić się na wierności w związku.

Związek jak dobrze z nas każdy wie budują dwie osoby, nie koniecznie kobieta i mężczyzna (mamy XXI wiek i wiemy, że istnieją związki homoseksualne). Oparty powinien on być na zaufaniu, szczerości i oczywiście na wierności. Powinna w nim panować miłość, harmonia i spokój. Ale czy tak zawsze jest? Niestety z własnego i nie tylko doświadczenia wiem, że tak nie jest. 

Dla mnie samej osobiście bardzo ważne jest to by w związku panowała wierność, zaufanie i szczerość. Cenię te cechy sobie bardzo mocno i złamanie którejś z nich miało by na pewno swoje konsekwencje. Jakie? Na to pytanie chyba nie muszę odpowiadać. 

Osobiście sama jestem w ponad czteroletnim związku i we dwoje pielęgnujemy te wartości, by nasz związek trwał, bo bywało różnie. Ktoś może rzec, a co tam cztery lata razem, kiedy ja jestem w dwudziestoletnim związku. Super, fajnie że przez tyle lat potraficie się dogadać i być sobie wierni. Mam nadzieję, że i mój związek będzie bardzo długi stażem. Ale do rzeczy, tak naprawdę nie ważne ile lat trwa związek. Ważne, że ta wierność jest między dwojgiem kochających się ludzi. 

Każdy chce się czuć swobodnie w związku, w którym panuje spokój, harmonia i ład. Choć wiadomo nie ma związków idealnych, zdarzają się kłótnie. W końcu człowiek nie jest istotą doskonałą. Ma wady i zalety. Tak samo związek je posiada. Dlatego od czegoś są kompromisy.

W dzisiejszych czasach niestety pewne cechy zanikają w związku, po jakimś czasie ich w ogóle nie ma. Jesteśmy ze sobą bo jesteśmy. Ale co to za układ? A raczej co to za związek? Żaden. 

W związku dwie osoby powinny siebie nawzajem szanować i kochać. W trudnych momentach wspierać, doceniać wszelkie starania, pomagać kiedy zajdzie taka potrzeba. Być na dobre i złe. Ale wiadomo jak z tym na dobre i złe w życiu bywa. Różnie 

Czasami wydaje się nam, że znamy bardzo dobrze osobę, z którą żyjemy i mieszkamy pod jednym dachem. Którą kochamy, z którą dzielimy nasze życie. Ale w rzeczywistości czasami potrafi być zupełnie inaczej. Za naszymi plecami potrafi nas zdradzać i oszukiwać, tylko dlaczego wciąż nam mówi, że nas kocha, skoro tak nie jest? Jest z nami dla naszego dobra czy swojego? A może dla wygody? 

Nie potrafię zrozumieć osób, które twierdzą, że się kochają choć prawda jest zupełnie inna. Niekoniecznie w przypadku obu stron, ale  z jednej przeważnie. Czy nie lepiej wtedy zakończyć związek i się w nim nie męczyć, nie ranić. Nie tylko dla naszego dobra, ale i tej drugiej osoby, którą ranimy za plecami. 

Wierność w związku jest bardzo ważna. Przecież od niej zależy to czy nasz związek będzie trwały i mocny. 

Maargaret