czwartek, 16 listopada 2017

Przyjaźń na wagę złota !

"Prawdziwa przyjaźń opiera się na zaufaniu. Przyjaciel zawsze cię wysłucha i będzie cię wspierać w najgorszych momentach w twoim życiu" -  cytat zaczerpnięty z internetu 

Kubek kawy zrobiony można zacząć pisać. Dzisiaj postanowiłam poruszyć temat przyjaźni. Do napisania tego postu skłoniła mnie sytuacja jaka miała miejsce w naszym życiu, a bardziej to w życiu Męża.

W dzisiejszych czasach ciężko znaleźć prawdziwego przyjaciela, na którym człowiek mógłby polegać, któremu mógłby zaufać i mieć w nim pełne wsparcie. Nie raz wydaje nam się, że znaleźliśmy taką osobę, a w rzeczywistości okazuje się, że wykorzystał/ła on/ona naszą znajomość do własnych celów. Są też i tacy co idą na ilość, wolą mieć mega dużo przyjaciół, tylko pytanie czy aby na pewno są oni prawdziwymi przyjaciółmi, wartych ich tak nazywania?

Obecnie w moim życiu są cztery ważne osoby, które śmiało mogę nazwać moimi Przyjaciółmi przed duże "P". Na pierwszym miejscu jest mój Mąż. W końcu nasz związek opiera się nie tylko na wspólnym zaufaniu, ale i przyjaźni, bo w ciężkich chwilach wiem, że mogę liczyć na Jego wsparcie i pomoc. Nie jest On tylko moim życiowym partnerem, ale i Przyjacielem, na którego mogę liczyć. W końcu miłość buduje się na przyjaźni.

Kolejnymi osobami w moim życiu, którymi śmiało mogę  nazwać Przyjaciółmi jest Kei i Antonetta (będę używała pseudonimów). Znamy się od zerówki. Razem też chodziłyśmy do tego samej szkoły jak i zdarzyło się, że i byłyśmy razem w klasie. Również mieszkałyśmy nie daleko siebie. Także często się też widywałyśmy po szkole.

Kei jest dla mnie jak siostra, stąd zaczęłyśmy się do siebie zwracać Sis. Kei jak i ja ma ojca alkoholika, więc poniekąd ten problem umocnił naszą więź dotyczącą przyjaźni. Zawsze mogłam liczyć na jej wsparcie niezależnie od pory dnia czy nocy. I to dotyczyło tego samego w drugą stronę, zawsze mogła i nadal może liczyć na moje wsparcie, jak ja na jej. Parę razy u niej nocowałam. Nawet kiedy Sis zmieniła szkołę (bo do 4 klasy podstawowej chodziłyśmy razem do jednej klasy) miałyśmy nadal kontakt ze sobą, potem znów byłyśmy w tej samej szkole, kiedy poszłyśmy do gimnazjum.

Z Antonettą jak to moja Mama mawiała to byłyśmy jak papużki nierozłączki, wszędzie razem. Ile to razy razem wagarowałyśmy. Umawiałyśmy się zawsze na rogu skrzyżowania jak chodziłyśmy razem do szkoły i nie raz zamiast iść do niej to szłyśmy do kawiarni czy parku, wszystko zależało od pogody. I tak samo jak Sis tak i na Antonettę mogłam liczyć zawsze, a ona na mnie.

Z Antonettą też jest inna historia, że nasza przyjaźń przeszła poważną próbę. Sama przyznaję się do tego, że rozwaliłam jej związek czym i poważnie naruszyłam naszą przyjaźń, która przez rok nie istniała. Poszło oczywiście o faceta, jej wtedy narzeczonego ( z którym kiedyś wcześniej i ja świrowałam). Doszło do zdrady. Czy żałuję tego co zrobiłam? Ciężko powiedzieć po tak długim czasie. Żałuję na pewno tego, że ją zraniłam tym co zrobiłam, jak postąpiłam, ale czasu nie cofnę. Z drugiej strony gdyby nie zdradził jej ze mną, zrobiłby to z inną, taki typ faceta, typowy pies na baby. Sam się przyznał oczywiście jej do tego, że ją zdradził. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pomimo tego, że ją zdradził ze mną, to po jakimś czasie znów do mnie wypisywał i namawiał, żeby to powtórzyć (miał facet tupet nie powiem). Przez długi czas miałam w telefonie wiadomości od niego dotyczące kolejnych propozycji, trzymałam je żeby jej to pokazać, ale sprawy tak się potoczyły, że ja dla niej przestałam istnieć. A dwa jaka byłaby szansa, że uwierzyła by mi? Oczywiście potem jej o tym powiedziałam. Najśmieszniejsze jest to, ze to właśnie on nas znów ze sobą połączył. Po roku czasu zaaranżował spotkanie, gdzie się ze sobą spotkałyśmy wszyscy w trójkę. Odnowiłyśmy swoją przyjaźń, pogadałyśmy szczerze i przeszłość została zamknięta. Tamten rozdział przestał istnieć. Na pewno wyciągnęłam z tego porządną lekcję. Nie warto się mścić, chciałam się za coś odegrać, teraz już szczerze nie pamiętam dokładnie za co, ale to był impuls. Namawiał mnie, podpuszczał, a ja wykorzystałam w to najbardziej perfidny sposób jaki mogłam. Teraz na pewno bym tego nie zrobiła, tylko postarałabym się znaleźć sposób aby udowodnić jej, że on nie jest jej wart. Całe szczęście, że teraz Antonetta jest szczęśliwą mężatką i matką. Z czego z całego serca się cieszę. Tak samo dziękuję losowi i poniekąd ów W., że wtedy zaaranżował to spotkanie i się spotkałyśmy. Że nasza Przyjaźń odzyskała ten blask i moc, kto wie czy nie jest o wiele jeszcze silniejsze teraz niż jak była przedtem.

Człowiek uczy się na błędach. To fakt. Sama się o tym przekonała. Bo z biegiem czasu człowiek zaczął doceniać to co ma i docenił to czym tak naprawdę jest przyjaźń. Jak o nią dbać i jak ją pielęgnować.

Także droga Antonetto, bo wiem że czytasz mojego bloga raz jeszcze Przepraszam za tamto i cieszę się ogromnie, że znów możemy się przyjaźnić.

Czwartą osobą w moim życiu jest Cekino (Pan D.). Tak jak z Mężem tak i jego poznałam przez internet, a dokładnie przez grę. Pamiętam, że od samego początku z Cekinem mi się świetnie dogadywało. Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy to nasze relacje zaczęły krok po kroku przeradzać się w przyjaźń. Dwa tygodnie przed świętami Wielkanocnymi zerwał ze mną facet. To był drugi dzień świąt, Cekino pojawił się na grze, zwerbowałam go na Skype i przez dobre ponad 4 godziny ze sobą rozmawialiśmy. To był pierwszy dzień od tych dwóch tygodni po rozstaniu gdzie zaczęłam się śmiać. Poważnie. Bardzo ciężko przeszłam rozstanie i po dwóch tygodniach zaczęłam się śmiać. I tak od tamtego dnia bardzo często wieczorami i nie tylko, bo i weekendami potrafiliśmy sporo godzin przegadać. Cekino zna mnie na tyle, że wie kiedy mną potrząsnąć, a kiedy potrzebuje przysłowiowego pogłaskania po głowie. Tak samo pamiętam okres, kiedy byłam bez internetu i dorwała mnie silna depresja. Zadzwonił do mnie wieczorem i przegadaliśmy ponad 40 min, dodam że dzwonił z zagranicy więc nie małe to były koszta. Ale jego głos zawsze działał na mnie jak balsam na rany. Wystarczyło jak tylko powiedział "co tam bejbe się dzieje?", a ja już banan na twarzy. Ale nie powiem ta rozmowa była mi z nim potrzebna. Moje samopoczucie wtedy sporo się poprawiło. I kiedy potrzebowałam rozmowy z nim, zawsze mogłam na niego liczyć.

Cała ta wymieniona czwórka zna moją przeszłość, wie jakie piekło przeszłam i się ode mnie nie odwróciła.

Ale jak wspomniałam na samym początku do napisania tego postu skłoniła mnie jedna sytuacja, która miała miejsce w naszym życiu. Mianowicie "przyjaciel" Męża, nie bez powodu ujmuję to słowo w cudzysłowie, gdyż Mąż sam stwierdził, że po 14 latach znajomości z ów człowiekiem tak naprawdę okazuje się, że go nie zna.

Ich znajomość rozpoczęła się w gimnazjum. Wspólne wypady na imprezy i nie tylko. Razem wakacyjnie pracowali, żeby sobie dorobić parę groszy na swoje wydatki. Ich przyjaźń z tego co oboje tak opisywali i mówili była czymś więcej. Bardziej traktowali się jaka bracia. Jeden wskoczył by za drugim w ogień. Dlatego Mąż podejrzewam, że od dłuższego czasu miał już właśnie wybranego w nim świadka na swój ślub.

Miał, ale nim niestety nie był. Jego zachowanie zszokowało mnie dobitnie. Początkiem maja zaczął Mężowi wspominać, że może być tak iż on nie da rady być na naszym ślubie i żeby szukał sobie ewentualnie kogoś nowego. Ale miał dać znać i jeszcze potwierdzić. Cały maj się potem nie odzywał w ogóle. Mąż próbował to dzwonić, to pisał, ale było zero odzewu. Nie powiem, że widziałam jak bardzo bolało to Męża, że jego najlepszy przyjaciel tak postępuje. Tu liczył na niego, a wyszło całkiem inaczej. I tak musiał szukać sobie nowego świadka na ślub, bo przecież nie będzie wiecznie czekał jak łaskawy książę się odezwie i da jakąkolwiek znać. To był jakoś koniec czerwca a początek lipca jak oboje byliśmy w szoku, kiedy zobaczyliśmy kto do niego dzwoni. Niby gadka, że był za granicą miesiąc i takie tam. I niby ciężko było wysłać jednego sms-a? Gdzie tak naprawdę nie raz widziałam ile on potrafi na tym telefonie spędzić czasu. Co rusz jak ktoś do niego napisał, zaraz natychmiastowo odpowiadał, dlatego nie mogę uwierzyć, że nie miał czasu wysłać jednego głupiego sms-a. Oczywiście zapytał się czy Mąż już ogarnął sobie świadka, powiedział, że tak. Tak samo zapytał się go czy będzie na naszym ślubie, już nie jako świadek ale jako gość. Powiedział, że musi pogadać z kierownikiem i da znać. Tak też się złożyło, że po tym telefonie minęły jakieś dwa tygodnie a ja dowiedziałam się, ze jestem w ciąży, więc Mąż (uważając go za przyjaciela) wysłał mu sms-a, że jestem w ciąży. Ten odpisał myśląc, że  Mężowi się napisało "cisza" i zaczął się tłumaczyć, że jeszcze nie rozmawiał z kierownikiem bo coś tam. Mąż powtórnie napisał do niego, że nisza tylko ciąża, to zaczął gratulować i takie tam. Myślicie,że potem się odezwał? Dzisiaj mamy listopad a od tamtej pory, ani telefonu, ani żadnej wiadomości. Mało tego, widziałam jak Męża dobitnie zabolało to, że jego "najlepszy przyjaciel" w lipcu pojechał na Sunrise, że potrafił sobie na taką imprezę zaplanować ulrop, gdzie o naszym ślubie wiedział dużo dużo wcześniej to nie potrafił nic załatwić. Widziałam jak Mąż to przeżywa, bo naprawdę do dnia samego ślubu żywił nadzieję, że się zjawi. A tu nawet nie wysłał życzeń...nic zero cisza. Gdzie jeszcze zapewniał Lubego, że to, że rozstał się z moją Świadkową, że to nic nie zmienia. Że może być spokojny, dadzą radę i ogarną temat. A im bliżej było ślubu to zaczęło się pierdolić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że do jednego kolesia potrafi się odezwać, że wiemy co się z nim dzieje, a do Męża, którego uważał za best friend nie potrafi się odezwać ani słowem. Kłamca, krętacz i egoista. Takie jest moje zdanie co do jego osoby.

Do dzisiaj nie zapomnę, że mnie potrafił potraktować jak najgorsze ścierwo, śmiecia i powietrze, bo mu nie powiedziałam, że moja koleżanka z pracy zadaje się jeszcze z dwoma innymi typami, kiedy zaczął z nią świrować, a sam nie był lepszy. Bo dowiedziałam się od Męża, że w tym czasie on sam też zaczął świrować, nie tylko z nią a jeszcze z inną jak nie z innymi dziewczynami. Bolało mnie jedynie to, że Mąż jakoś nie zainterweniował w tej sprawie, żeby jego "przyjaciel" zmienił stosunek dom nie. No, ale było minęło. Teraz to się z tego śmieję, że mi potrafił wytknąć błąd a sam uważał się za świętego i to tak naprawdę nie tylko do mojej osoby. Bo uważam, że wobec i Świadkowej, kiedy z nią był nie był moim zdaniem fair play.

Stąd też wiemy z Mężem, że przyjedzie on na święta i nie ukrywam, że jestem ciekawa czy się odezwie lub zjawi, jeśli tak to na pewno co będziemy mieli sobie do pogadania. Oj będziemy. Bo wyrzygam mu wszystko i może się na mnie obrazić, znienawidzić mi to lotto. Dla mnie na pewno ten człowiek jest zerem. Osobą nie godną zaufania i która nie wie co to znaczy "przyjaźń". Po prostu jest nikim. Mąż stwierdził, że wtrącać ani odzywać się nie będzie, bo ma już na to wszystko wywalone.

Maargaret