niedziela, 31 grudnia 2017

Podsumowanie 2017

Koniec roku coraz bliżej.

Jaki był dla mnie rok 2017?

Na pewno obfitował w różne wydarzenia w moim życiu, te pozytywne i te mniej przyjemne.

I kwartał (styczeń - marzec)

W tym czasie już dawno mieliśmy powysyłane zaproszenia na nasz ślub. W sumie to w nowym roku tak naprawdę już większość z tych bardzo istotnych spraw mieliśmy pozałatwiane, jak sala, nocleg, kapela, menu.
W pracy jedna z koleżanek zaszła w ciążę więc znów rozpoczął się etap poszukiwań nowej osoby na recepcję.

II kwartał (kwiecień - czerwiec) 

W kwietniu pojechaliśmy do USC pozałatwiać wszystko już na spokojnie. Podpisać papiery i uiścić opłatę za nasz ślub. W maju udałam się z pierwszą wizytą do nowego lekarza ginekologa - endokrynologa, który przyjeżdża do nas dwa razy w tygodniu z Trójmiasta. Pamiętam, że wizytę miałam w naszą rocznicę, jak zaczęliśmy być ze sobą. Wyszłam z gabinetu totalnie skołowana. Bo jak się okazało, że byłam źle zdiagnozowana, dostałam skierowanie na biopsję tarczycy do Gdyni. Polecił mi tak swojego lekarza. Dostałam nowe leki na prolaktynę, które mi ją w miesiąc maksymalnie w półtora miesiąca uregulowały. I pomyśleć, że leczyłam się na nią prawie 7 lat... a wystarczyła jedna wizyta u lekarza, nowe prochy i proszę.
Wyniki z biopsji przyszły pozytywne.
W pracy moja dobra koleżanka zaszła w ciążę i poszła na zwolnienie i zaś kolejny proces poszukiwań rozpoczął się w pracy nowego pracownika.

III kwartał (lipiec - wrzesień) 

W lipcu zaszłam w ciążę. Och jaka była moja radość, kiedy na teście ciążowym zobaczyłam dwie wyraźne kreski a potem wyniki bety (z krwi) tylko potwierdził, że jestem. Niestety zaczęłam plamić/krwawić do swojego lekarza nie mogłam się dostać (do dziś będę sobie pluła w brodę, że trzeba było jechać bez umawiania), załatwiłam sobie wizytę u innego ginekologa. Stwierdził, że nie widzi źródła krwawienia, prawdopodobnie do przez zagnieżdżanie się zarodka w macicy. Leków mi żadnych nie przepisze, bo nie może stwierdzić czy ciąża jest żywa (pomimo, że pęcherzyk ciążowy było widać, więc stwierdzono ciążę), zwolnienia lekarskiego nie dostałam. Do swojego lekarza miałam dopiero na wtorek umówioną wizytę. Kazał mi potem powtórzyć betę, jak rośnie to jest wszystko w porządku, jak maleje to wiadomo, jest coś źle. Betę powtórzyłam i widziałam jak z wysokiego wyniku robi mi się coraz mniejszy. Do swojego lekarza niestety musiałam przenieść wizytę z wtorku na czwartek, bo byłam we wtorek w pracy i nie miałabym fizycznej możliwości pójść do niego. Kiedy nadszedł ten dzień wizyty u mojego gin czułam, że dobrych wiadomości nie usłyszymy z Lubym. Ciąża okazała się martwa. Zarodek się nie rozwinął, był pusty pęcherzyk ciążowy, czekaliśmy na samoistne poronienie, które nastąpiło dzień po wizycie a dwa dni przed moimi urodzinami. Czułam jak mi się zawala świat. Jak w jednej chwili odbierane mi jest szczęście, moje jedno największych marzeń...bycie mamą. We wtorek zaraz udałam się do lekarza z prośbą o zwolnienie lekarskie, bo nie byłam w stanie psychicznym pracować. Dostałam na trzy tygodnie, gdzie dochodziłam do siebie.

W tym czasie także wiedzieliśmy już kto będzie na naszym weselu a kto nie. Zamówiłam sobie sukienkę przez internet, którą tylko musiałam delikatnie przerobić. Zamówiliśmy winietki i jeszcze resztę pozostałych pierdół na wesele. Więc poniekąd moje myśli były skupione na dopinaniu ostatnich szczegółów dotyczących wesela.

We wrześniu był Nasz Wielki Dzień. Było cudownie. Na samo wspomnienie aż w oku łezka się kręci i uśmiech pojawia się na twarzy. Nie zapomniany dzień. Goście byli bardzo zadowoleni. Miejsce im się bardzo podobało. Obsługa spisała się na medal. Jedzenie było wyśmienite. Na pewno kiedyś zorganizujemy tam swoją rocznicę ślubu.

Potem udaliśmy się do Przemyśla. Na kolejne wesele, mojej Przyjaciółki Kei :-)
Mąż sobie spodnie popruł, kostkę skręcił. Także wesele udane i również niezapomniane. Poznaliśmy nowych ludzi.

IV kwartał (październik - grudzień) 

Ponownie staraliśmy z Mężem o dziecko. Prolaktyna mi wzrosła więc znów wróciłam do leczenia. Na cukrzycę zaczęłam brać tabletki.

W listopadzie w sumie to na sam koniec listopada poszłam z wizytą do mojego ginekologa, bo sam powiedział, że jak to października nie zajdę w ciążę to mam się zjawić. Zbadał mnie dokładnie. Wszystko, usg piersi, tarczycy, cytologia. Przepisał kwas foliowy, witaminy jakie mam brać. No i znów musiałam jechać na biopsję.

Grudzień...oj grudzień to moim zdaniem najbardziej emocjonujący miesiąc w ciągu całego roku.
Dlaczego?
Mąż spełnił swoje marzenie i kupił auto. Jadąc na biopsję to w drodze powrotnej popsuło nam się auto i wracaliśmy lawetą. W połowie grudnia dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Od razu udałam się z tym do swojego lekarza bez umawiania. Przyszłam powiedziałam, że pan doktor kazał mi się zjawić jak tylko dowiem się, że jestem w ciąży (co było prawdą). Zapisała mnie, żebym przyszła o 17 tego samego dnia. Więc pojechaliśmy do Męża Mamy. Wróciliśmy potem z powrotem do lekarza. Jak się okazało, potwierdził tylko to, że jestem w ciąży i od razu przepisał mi leki (nie jak tamten lekarz, pomimo, że też tylko pęcherzyk ciążowy było widać) no i dostałam zwolnienie. Także prezent na święta idealny :-)

Po świętach mieliśmy kolejną wizytę, na której zobaczyliśmy jak nasza Fasolka rośnie. Widzieliśmy już jak bije serduszko. Kolejna wizyta w styczniu w połowie miesiąca :-)

Jestem szczęśliwa, że doczekałam się ponownie tego momentu bycia mamą :-)

Maargaret